niedziela, 16 października 2016

Rozdział 8

Rozdział dedykowany: Lauren Coolness, Anonimowi, Karci Lynch, Zawsze Uśmiechniętej, Kasi Dziecko Nocy i Sweet girl! Dziękuje bardzo za komentarze :*
*Oczami Laury*
Zobaczyłam jak jakiś chłopak próbuje przecisnąć się przez okno. No nie powiem, zdziwiło mnie to.
- Hej! Co ty robisz? - krzyknęłam. Wystraszyło to chłopaka, bo podskoczył i walnął się w głowę o kant okna.
- Emm... Mogę wiedzieć co ty wyprawisz? - próbowałam wyciągnąć coś z niego, ale ten szybko się otrząsnął i rzucił:
- Kurde, mnie tu nigdy nie było. Nic nie wiesz i nic nie widziałaś. - już chciał uciec, lecz uaktywnił się mój dobry refleks. Złapałam chłopaka za ramię i obróciłam twarzą do siebie. Zdziwiłam się gdy okazał się on być blondynem, z którym rozmawiałam stojąc w kolejce.
- Ej, to ty jesteś tą bombową dziewczyną - próbował rozluźnić atmosferę. Nie podziałało bo tylko przewróciłam oczami i powiedziałam:
- Nie zmieniaj mi tu lepiej tematu, blondyneczko. Dlaczego przeciskałeś się przez okno? - widziałam, że chłopak nad czymś myśli. Patrząc tak na niego rozkojarzyłam się lekko i rozluźniłam uścisk. Blondyn poczuł to i szybko wykorzystał. Wyszarpnął mi się i rzucił się ku drzwiom. 
- Cholera! - zaklęłam. "I mnie chcą wziąć do wojska?! Jak ja nawet nie potrafię utrzymać chłopaka by mi nie uciekł" - obwiniałam się w myślach. Zła wyszłam z łazienki zapominając po co ja tam w ogóle poszłam. Zwróciłam się w stronę stołówki, gdzie czekał już na mnie Jonathan. 
Kolejka po jedzenie była bardzo długo, a mój przyjaciel był dopiero w połowie. Wciąż zdenerwowana stanęłam obok niego. 
- Ej, dziewczynko! Koniec kolejki w tamtą stronę! - powiedziała wysoka, czarnowłosa dziewczyna, przed która stanęłam. Była wysoka i bardzo dobrze zbudowana. Już chciałam coś jej powiedzieć, gdy wyręczył mnie Jonathan.
- Spokojnie, ona nie chciała. Jak chcesz to możesz stanąć przed nami. - próbował uspokoić sytuację. Niestety, ja z moim złym humorem nie chcieliśmy mu na to pozwolić.
- Pewnie, że chciałam. A jak masz problem to choć na solo. - powiedziałam ostro. Dziewczyna zaczęła się do mnie przybliżać. Wiedziałam, że nie był to mój najlepszy pomysł, no ale cóż. Kości zostały rzucone. Również zaczęłam się do niej przybliżać. Widziałam, że bierze zamach, by mi przywalić. Zamknęłam oczy, jednak nic nie poczułam. Za to usłyszałam. Był to straszny dźwięk, nie zazdroszczę jego "właścicielowi". Otworzyłam oczy i zobaczyłam co się stało. Na ziemi leżał Jonathan. Szybko schyliłam się do niego. Był nieprzytomny. W przypływie złości chciałam rzucić się na dziewczynę. Ale jak tylko chciałam ją namierzy, okazało się, że już jej nie ma. Szybko podbiegłam do ochroniarza, który niestety nie widział całego zdarzenia. Poprosiłam go o pomoc, a ten szybkim krokiem ruszył w stronę leżącego na ziemi Jonathana. Podniósł go i ruszył, jak powiedział w stronę gabinetu lekarza. Oczywiście poszłam za nimi a w myślach obwiniałam się za swoje dziecinne zachowanie. "Ty głupia dziewczyno! Coś ty najlepszego narobiła! Przez ciebie twój jedyny przyjaciel poważnie oberwał. Jakbyś raz nie mogła się nie wychylać" - karciłam się. Gdy wreszcie dotarliśmy do gabinetu lekarza, chciałam wejść razem z ochroniarzem by być cały czas by Jonathanie, jednak nie było mi to dane. Doktor powiedział, że nie mogę przebywać w jego gabinecie nawet z przyjacielem. Ewentualnie mogę sobie poczekać przed nim. Rozczarowana usiadłam więc na podłodze, przed pomieszczeniem.

*Oczami Rossa*
Gdy poczułem, że uścisk dziewczyny zelżał, nie zastanawiałem się ani sekundy tylko od razu ruszyłem do drzwi. Do wolności. Po wybiegnięciu przed łazienkę zobaczyłem, że dość dużo ludzi przygląda mi się dziwnie. Postanowiłem więc chociaż trochę poprawić swoją sytuację:
- O kurczaki! Toż to jest damska łazienka! Ależ ze mnie gamoń. No cóż, każdemu się zdarza - uśmiechnąłem się głupio i poszedłem w stronę męskiego odpowiednika. Po wejściu do kabiny skapnąłem się jak beznadziejnie to zagrałem, Teraz pewnie wszyscy myślą, że jestem jakimś zboczuchem czy pedofilem. "Brawo Ross! Tego ci właśnie było trzeba!". Super, nie ma to jak opieprz od własnego umysłu. Karciłem się w myślach jeszcze krótką chwilkę, gdy nagle mnie olśniło. TO BYŁA MOJA OSTATNIA DESKA RATUNKU! A ja jej nie wykorzystałem. Teraz będę musiał stanąć w tej kolejce i przystąpić do testu. O Matko! Co ja najlepszego narobiłem...
Siedziałem tak jeszcze przez moment, gdy usłyszałem głos spikera.
- Osoby, które jeszcze nie przystąpiły do testu proszone są do ustawienia się w kolejce i czekania na swoją kolej. Każda osoba, która znajduje się w tym budynku, a nie brała udziału w testach będzie brana jako zdrajce narodu i oskarżona o próbę dowiedzenia się informacji i ich rozprzestrzenieniu. - po tych słowach zamarłem. Przecież za to grozi dożywocie! Chcąc nie chcąc poszedłem w stronę kolejki i się w niej ustawiłem. Może później uda mi się stąd uciec. Nadzieja umiera przecież ostatnia. Z takim nastawieniem czekałem na swoją kolej. A gdy wreszcie nadeszła nacisnąłem klamkę i wszedłem...
________________________
Hejka!
Z góry bardzo chciałabym przeprosić za moją nieobecność. Mam nadzieje, że rozdział wam się podoba. Akcja powoli zaczyna się rozkręcać. Bardzo was proszę, żeby każdy kto przeczytał rozdział zostawił komentarz. Chce wiedzieć czy mam nadal dla kogo pisać. Nie ukrywam, że komentarze mega motywują do pracy. Dziękuje każdej osobie, która wciąż jest ze mną. Kocham Was!!
BlueBerry

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 7

Rozdział chciałabym zadedykować anionimowi, który zmotywował mnie do napisania tego rozdziału! :*


*Oczami Laury*
Zobaczyłam... Jonathana. Stał obok mnie i przyglądał mi się z troską w oczach. Spojrzałam na niego spod rzęs z pytającym wzrokiem, ale on nic nie powiedział, tylko usiadł obok mnie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, gdy nagle on objął mnie swoją ręką.
- Dlaczego ze mną siedzisz? - spytałam smutno.
- Przyszedłem wspierać moją przyjaciółkę w trudnych chwilach. - odezwał się jak gdyby nigdy nic.
- Ale... - chciałam coś odpowiedzieć, ale nie było mi to dane.
- Cii... spokojnie. Nic nie mów. Zasługujesz teraz na chwilę spokoju.
- A nie chcesz wiedzieć dlaczego płaczę? - spytałam ze zdziwieniem.
- Prawdziwi przyjaciele nie potrzebują wyjaśnień, by wspierać...- spojrzałam na niego z uśmiechem i wtuliłam się w niego. - Choć nie ukrywam, że jestem trochę ciekawy. - zaśmiał się. Również parsknęłam śmiechem.
- Nie będę ci się tu teraz spowiadać, ale zawsze możemy pójść do mnie i pogadać. - powiedziałam już trochę weselsza.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytał, ze szczerym uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam go. Jonathan podniósł się pierwszy i jak na gentelmana przystało, podał mi rękę i pomógł mi wstać. Ujęłam jego dłoń i wstałam. Razem ruszyliśmy do mojego pokoju, gadając i śmiejąc się po drodze.

*Oczami Rossa*
Widziałem jak ta brunetka wychodzi z pomieszczenia, trzaska drzwiami i ze łzami w oczach ucieka. Trochę się przestraszyłem. Co takiego znajduje się za drzwiami, żeby aż tak przerazić dziewczynę. W dodatku nie wydawała się ona być typem mięczaka. 
Zesztywniały stałem, gdy nagle drzwi się otworzyły, co znaczyło, że teraz moja kolej, powiedziałem, że muszę do łazienki i szybko oddaliłem się od nich. Musiałem coś wymyślić zanim będę musiał tam wejść, czego bardzo nie chciałem. Znowu podszedłem do drzwi wejściowych, ale dalej stali tam ci wredni ochroniarze. Spojrzeli na mnie wzrokiem wzrokiem mówiącym: "tylko podejdź, a oberwiesz tak, że rodzona matka cię nie pozna". Szybko więc oddaliłem się od nich. Stanąłem z boku i starałem się wymyślić plan ucieczki. Jednak co miałem jakiś pomysł, okazywał się on być niewypałem. Po godzinie nadal nie miałem nic. Ludzi w kolejce ubywało, a ja byłem coraz bliżej wejścia przez "drzwi cierpienia". Taką nazwą je ochrzciłem. Jakaś dziewczyna wyszła z toalety i wtedy ujrzałem to! Moje światełko w tunelu - uchylone okno. "Jeżeli to się nie uda, to nie ma masz się stąd wyrwać" - pomyślałem i udałem się w stronę damskiej toalety. Musiałem się tam dostać nie zauważony, więc odczekałem dłuższą chwilę i ruszyłem do akcji, "Mam tylko jedną szanse, nie mogę jej zmarnować!"- myślałem desperacko. Rozejrzałem się czy nikt nie patrzy, na szczęście mało osób zostało w sali, a byli oni bardziej skupieni na czymś innym niż na kolesiu próbującym dostać się do damskiej toalety. Szybko i ostrożnie wszedłem przez drzwi i jeszcze raz upewniłem się, że nikogo nie ma. Jakaż była moja radość, gdy okazało się, że rzeczywiście nikogo tam nie ma. Podszedłem powoli do okna, jakby to była jakaś pułapka i zaraz wyskoczy ochroniarz. Mój cel był tak blisko. Dotknąłem okna i przekręciłem klamkę. Otworzyłem je.Niestety okno było małe i znajdowało się wysoko, a ja nie jestem taki znowu chudy, może chudszy od moich braci, ale wciąż miałem małe szanse na przeciśnięcie się. Podciągnąłem się i....

*Oczami Laury*
Po godzinnej rozmowie z Jonathanem zrobiliśmy się godni. Powiedział więc żebyśmy poszli coś zjeść do stołówki. Nadal byłam czerwona na twarzy po płaczu, więc powiedziałam, że pójdę umyć twarz. Obiecał zając nam najlepszy stolik. Jonathan to naprawdę miły facet. Chyba jedyny taki na świecie, Rozumie mnie jak mało kto. Jego rodzice byli alkocholikami. Był często bity i gnębiony. Nie mógł polegać na najbliższych mu osobach. Miał tylko swojego młodszego braciszka, którego kochał ponad życie. Niestety kiedyś jego ojciec mocno się upił, a jego braciszek, Mike zszedł na dół niczego się nie spodziewając. Był nie świadomy stanu swojego ojca, więc grzecznie poprosił go o pieniądze na słodycze. Nie spodobało się to jego tacie, więc zaczął robić awanturę, Mike się popłakał co jeszcze bardziej wkurzyło ojca. Nie kontrolował swojej złości i uderzył syna, który walnął głową o kant stołu. Gdy o sprawie dowiedziała się policja, która odebrała rodzicom Jonathana prawa do wychowywania go. Zamieszkał więc w domu dziecka, z którego później zabrał go p.Smith.
Jonathan rozumiał więc Laurę doskonale.
Jakież było jej zdziwieni gdy wchodząc do łazienki zobaczyła blondyna próbującego wyjść przez okna....
___________________________
Hejka!
Bardzo dziękuję anonimowi za zmotywowanie mnie do napisania rozdziału. Bardzo trudno mi pisać rozdziały i pogodzić to wszystko ze szkołą, szkołą muzyczną i treningami. Przepraszam, że musieliście tyle czekać na rozdział (o ile ktoś czekał). Kocham was i dziękuję, że czytacie tego bloga! :*
BlueBerry

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6

Z dedykacją dla: Karcia Lynch i Lauren Coolness! Dziękuje bardzo za komentarze pod poprzednią notką, bardzo zmotywowały mnie one do dalszego prowadzenia bloga! :*

*Oczami Laury*
Po "miłej" rozmowie z chłopakiem weszłam do sali treningowej. Było to ogromne pomieszczenie ze ścianami koloru fiołkowego z podłogą z tworzywa sztucznego i z wielkimi oknami. Z tyłu sali stało podłużne biurko, przy którym siedziały 4 osoby, jury. Jednym z sędziów okazał się być pan Smith. Podeszłam do biurka, przywitałam się i przedstawiłam. Pan Smith powiedział mi, że będę miała 4 zadania do wykonania. 
Następnie wstał wysoki, dobrze zbudowany, w średnim wieku mężczyzna.
- Nazywam się Bill Gaspe i jestem trenerem do spraw siłowych. Moim zadaniem jest sprawdzenie czy masz ponadprzeciętną siłę. Chociaż patrząc po tobie, szczerze w to wątpię. - zaśmiał się. - Podejdź do naszej "mini siłowni". Stoją tam ponumerowane sztangi. Zaczniesz naturalnie od sztangi z numerem 1 i jeśli uda ci się  ją podnieść, to spróbujesz z numerem 2. I tak dalej, aż w końcu nie dasz rady podnieść jakiejś sztangi. Powodzenia. - uśmiechnął się i zajął znowu swoje miejsce. Podeszłam do "mini siłowni". Popatrzyłam na pierwszą sztangę. "Pikuś" - pomyślałam. Położyłam się na "leżaku" (nie mam pojęcia jak to nazwać - od autora) i z luzem podniosłam pierwszą sztangę. Popatrzyłam w stronę jury, wyglądali na zdziwionych. Wstałam i poszłam do drugiej sztangi i także ją podniosłam. Kolejną również. Problem miałam dopiero przy piątej, a podnieść nie mogłam szóstej. Po czwartej nieudanej próbie, wstałam i podeszłam do stolika jury.
- Więcej nie dam rady. - powiedziałam zrezygnowana. Patrzyli na mnie jakby rozczarowani? "To, że nie jestem silna nie znaczy, że nie mam innych zdolności. Sami niech sobie wyznaczają cele, a nie oczekują od innych!" - myślałam wkurzona. Szeptali coś do siebie, myśleli, że ich nie słyszę. Mówili, że jednak nie jestem taka jak ON. Chyba mam inne geny, albo, że to jakaś pomyłka. Jakaś kobieta powiedziała, żeby dali my szanse wykazać się w innych zadaniach. Niechętnie, ale przystali na jej propozycję. Następnie pan Gaspe odezwał się do mnie:
- Nie było rewelacyjnie, ale i tak dużo jak na ciebie. Myślałem, że szybciej wymiękniesz. - "Nie jestem małą dziewczynką, nie musi kłamać, że poszło mi dobrze!" - Trzeba trochę popracować i będzie dob... - nie zdążył dokończyć, bo przerwała mu umięśniona, wysoka kobieta, o długich, brązowych włosach i zielonych oczach. 
- Wystarczy Bill! Teraz moja kolej by ją sprawdzić. Tak więc, nazywam się Elizabeth Clint i również jestem trenerem. Tylko, że ja sprawdzę twoją szybkość. - "Oo! Nareszcie coś w czy mogę się wykazać!" - pomyślałam zadowolona. - Twoim kolejnym zadaniem będzie przebiegnięcie 10 kółek w jak najkrótszym czasie. Chcesz się rozgrzać czy zaczynamy od razu?
- Jedziemy od razu! - powiedziałam ucieszona. Uwielbiam biegać, zawsze przynosiło mi to ulgę i odciągało od codziennych problemów. Dlatego biegałam często i długo. Ciotka mówiła, że jestem nienormalna i któregoś dnia coś sobie zrobię, ale nie zwracałam uwagi na jej gadanie. 
- Dobrze, ustaw więc się na linii, - pokazała i ją palcem i zajęła znów swoje miejsce. Ustawiłam się tam gdzie miała  i przyjęłam pozycję startową. Pani Clint zagwizdała, a ja zaczęłam biec. Biegłam w miarę szybko, ale nie najszybciej jak mogłam. Gdy skończyłam ostatnie kółko, oddychałam tylko lekko szybciej. "Nie takie dystanse się już pokonywało w ucieczce przed policją" - pomyślałam i uśmiechnęłam się na samą myśl o starych czasach. Spojrzałam na sędziów, a oni siedzieli z otwartymi ustami i oczami.
- O Bożeno! Pobiłaś nasz rekord! To...to...było..WOW! - Pani Clint nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- To już wiemy w czym jest dobra. Geny robią swoje! - odparł pan Gaspe. - Znałem twojego staruszka, no nie powiem zazdrosny to ja o niego byłem, Nadal nie mogę uwierzyć w niektóre nasze wspólne akcje!. To był dopiero gość!
- Ummm... dziękuje? - odparłam lekko zmieszana. odwróciłam od nich wzrok. Dziwnie było tak tam stać i słuchać komplementów. Nikt mi ich nigdy nie mówił.
- Okay, zdziwiłaś już nas wystarczająco. Dorosły mężczyzna podnosi siedemnastą sztangę, a kobieta dziesiątą, Ty taka drobniutka, a jednak dałaś rade podnieść pięć pierwszych. Nie było to coś nadzwyczajnego, ale można nad tym popracować, Z biegiem za to zatkałaś nas zupełnie! Teraz twoim zadaniem będzie podejście do tego wielkiego ekranu i dopasowanie dwóch tych samych znaczków ze sobą (chyba wiecie o co mi chodzi :P - od autora). Plansza jest bardzo rozległa, a obrazki co jakiś czas będą zmieniały swoje miejsca. Jest to test na spryt i inteligencje. Wiąże z tobą duże nadzieje! - powiedziała niska, ciemnoskóra kobieta, z okularami na nosie i inteligentnym wzrokiem. Wydaję się miła i mądra, ale czas pokaże jaka naprawdę jest. Dużo już było osób, które myślałam, że są w moim typie. lecz czar pryskał za każdym razem gdy się bliżej poznawaliśmy. "Ludzie to fałszywe szczury!" - pomyślałam. 
Podeszłam to ekranu i popatrzyłam na niego. Był ciemny, Wyłączony. Chciałam już się odwrócić i spytać o co chodzi, gdy nagle ekran włączył się i ukazał mi co kryje.  Obrazków było pełno, ale nie chcąc tracić cennego czasu zabrała się do roboty. Z początku szło mi mozolnie, ale w końcu przełamałam lody i dalej już szło z górki. Ku mojemu zdziwieniu ta czynność sprawiała mi przyjemność. Po niedługim czasie skończyłam. Podeszłam kolejny raz do sędziów i usłyszałam takie o to słowa:
- Nie ukrywam, że jestem mocno zdziwiona twoim genialnym wynikiem. Masz talent, podobnie zresztą jak ojciec. Pamiętam, gdy byłam z nim na misji, myślałam, że już po nas...
- I wtedy mój ojciec wymyślił super pomysł i panią uratował. Bla bla bla... Nuda! Jesteśmy chyba na MOIM egzaminie, nie JEGO. Chyba więc mi należy poświęcać więcej uwagi. On już nie żyje, nie wróci. A ja jestem, żyję i mam dosyć słuchania opowiastek jakim to ojciec był cudowny. Jakby rzeczywiście taki był, to by nie umarł, nie zostawił by mnie samej! - wykrzyczałam. Nie umiałam dłużej tego w sobie trzymać. Musiałam komuś to powiedzieć. Myślałam, ze opowiem kiedyś o tym Jonathanowi, a nie obcym osobą, które teraz patrzą na mnie jak na wariata. Oddycham szybko. Chcę już wychodzić, gdy nagle słyszę:
- Laura! Poczekaj! - cholera, Smith... - Jest jeszcze jedno zadanie. - Czy ja dobrze słyszę?! To ja tu mówię co mi leży na sercu, coś czego nikomu nie mówiłam, a on gada mi o głupim zadaniu?!
- Słucham?! - pytam zdziwiona i oburzona. Co za cham i prostak!
- No, są 4 zadania. Na razie wykonałaś 3. Ostatnim zadaniem będzie sprawdzenie czy masz jakieś dodatkowe umiejętności. - mówi jak gdyby nigdy nic - Posiadasz jakieś?
- Tak, owszem. Nadzwyczaj szybko się denerwuję! - obracam się na pięcie i wychodzę. Mam dość tego palanta! Jakim dupkiem trzeba być, żeby tak się zachować. Szybko wybiegam z sali treningowej i głośno trzaskam drzwiami. Zdecydowanie ZA głośno. Wszystkie oczy zwrócone były na mnie.
- Co? Nigdy nie widzieliście zdenerwowanej dziewczyny? Macie chyba lepsze zajęcia niż patrzenie na mnie?! - krzyknęłam, Łzy zaczęły napływać mi do oczy, więc żeby nikt ich nie widział szybko udałam się na górne piętra. Biegłam przed siebie, nie zwracałam uwagi na nic i na nikogo. Nie miało to teraz dla mnie większego znaczenia. Wbiegłam w cichy korytarz, gdzie nikogo nie było i usiadłam na podłogę. Przyciągnęłam do siebie kolana i rozpłakałam się na dobre, jak mała dziewczynka, której zabrano ulubioną zabawkę. Tak cholernie za nim tęsknię, za jego uściskiem, oczami pełnymi dobroci i ustami chwalącymi mnie. Siedziałam tak, gdy nagle zobaczyłam....
_______________________________
Hejka!
Wiem, że bardzo długo nie było rozdziału, ale miałam ciężkie czasy, Wytłumaczenie macie w poprzednim poście, Jeszcze raz chciałam was za to BARDZO PRZEPROSIĆ! Postaram się teraz pisać rozdziały w miarę regularnie. Każdy komentarz sprawia mi radość i motywuje do dalszej pracy, szczególnie takie dłuższe ;) 
Jak myślicie kto przyszedł do Laury? Laura dobrze się zachowała? A trenerzy? Ross? 
Śmiało piszcie w komentarzach! ;)
Przypominam o zakładce z bohaterami i zakładce gdzie możecie polecić swoje blogi, na które na pewno zajrzę i skomentuję ;) 
BlueBerry

piątek, 30 października 2015

Powracam!! :)

Hejka!
Wiem,  że bardzo, bardzo, bardzo długo mnie nie było (1 rok, prawie nic :p ) i pewnie już zapomnieliście o mnie i blogu, ale jednak ŻYJĘ!! :D Miałam bardzo trudny okres w życiu, odejście naprawdę bliskiej mi osoby i lekka trauma... ale dałam radę i w końcu postanawiam wrócić ;) W końcu ktoś musi dokończyć tą historię :p Osoby, które przeczytały tą notkę,  bardzo proszę o skomentowanie, będę ogromnie wdzięczna! Również proszę o polecane bloga, jest to dla mnie ważne,  bo każdy komentarz motywuje do pisania ;)
BlueBerry

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 5

Z dedykacją dla Żelowego Miśka! Dziękuję Ci kochana,  że jesteś :*

*Oczami Laury*
(piątek, popołudnie)
Pytanie bardzo mnie zaskoczyło. Tak bardzo, że stałam z otwartą buzią i się na niego patrzyłam około 5 minut. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Jakie treningi? - zapytałam z przerażeniem.
- Ohh... Lauro. Już ci to tłumaczyłem. Ale mogę jeszcze raz... Chodzi o to, że jak wiesz pracuję w wojsku. Tegoroczne badania wykazały, że najlepiej w armii sprawdzaliby się ludzie w twoim wieku. Niektórzy młodzi ludzie np. twój tata, byli bardzo uzdolnieni. Damiano był naszym najlepszym żołnierzem. Mogłaś odziedziczyć po nim w genach jakieś nadzwyczaj dobre umiejętności. Możemy to sprawdzić, jeśli weźmiesz udział w treningach sprawdzających.
- Czyli mam iść do wojska? Walczyć na wojnie? - zaczęłam panikować. Nie chciałam włączyć, nie chciałam zabijać, nie chciałam ginąć...
- Spokojnie Lauro. Jeszcze nic nie jest pewne. Na razie weźmiesz udział w treningach sprawdzających twoje umiejętności.
- Ale ja nie chce zabijać! - powiedziałam bardzo cicho.
- Ale możesz uratować niewinnych ludzi. Tych, którzy niczemu nie zawinili, a zostaną zabici. Pomóż nam, a pomozeszt im.
- Ale wy też zabijacie niewinnych ludzi! - powiedziałam lekko oburzona.
- Nie, Lauro. Jest pewna różnica. My nie zabijamy dla samegi faktu zabijania. Nie zabijamy cywili. Nie zabijamy tych,  którzy nie atakują. Zabijamy tylko wrogich żołnierzy. Lauro, twój tata był naszym najlepszym żołnierzem. Może ty też masz w sobie ukryte talenty. Proszę pozwól nam przeprowadzić badania.
- Nie wiem, nie jestem pewna. Muszę to przemyśleć.
- Nie mamy czasu na przemyślenia. Treningi są już jutro. Jeśli zdecydujesz się wziąć udział to poproś Jonathana, on cię zaprowadzi.
- Dobrze, dziękuję. - powiedziałam i zaczęłam iść w stronę drzwi.
- Lauro,  ale obiecaj mi, że się poważnie zastanowisz.
- Obiecuje. - i wyszłam...
                          ***
Siedziałam sobie w pokoju i myślałam, gdy do pokoju wszedł Jonathan.
- Coś się stało? - zapytał ze zmartwionym głosem.
- Nie, nic się nie stało. Ja tylko tak sobie rozmyślam. - gubiłam się w słowach.
- Lauro, możesz mi zaufać. Powiedz co cię gryzię, a będzie ci lżej. - próbował mnie przekonać.
- Oh... to nie takie proste, Jonathanie. Ten wybór jest trudny.
- Smith chce cię zaciągnąć na treningi sprawdzające? - zapytał ze spokojem,  a mi szczeka opadła. Jakim cudem on o tym wiedział? Smith mu powiedział? A może podsłuchiwał?
- Skąd to wiesz?
- Eh... Smith też mi to proponował.
- I co? Zgodziłeś się?
- Tak. Ameryka nas potrzebuje. Nie chce by niewinni ludzie gineli. Dlatego zgodziłem się. Chce pomóc. Nie mogę siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć na wojnę. Ty też się zgodź, jeśli chcesz pomóc. Jutro są treningi, masz jeszcze czas by pomyśleć... - nie odpowiedziałam mu tylko patrzyłam na niego i myślałam.
- To ja już może sobie pójdę byś mogła sobie to wszystko przemyśleć.
- Dobrze, dziękuję Jonathanie.
- Tylko pamiętaj. Wybierz mądrze.
- Tak, jasne.
Gdy Jonathan wyszedł,  pochłonęłam się w myślach. Z jednej strony on miał  rację. Trzeba pomóc ojczyźnie,  zapobiec rozlewowi krwi. Z drugiej strony nie mam zielonego pojęcia o walce w armii. Boję się... tak cholernie się boję,  że mi się nie uda i nie wrócę do domu. Może Jonathan ma rację,  powinnam chociaż spróbować. Ojciec by tego chciał. On zginął w słusznej sprawie. Myśląc o nim łzy znowu zaczęły spływać mi po policzkach. "Nie mogę się rozklejać! Nie chcieliby tego... Muszę się wziąć w garść! " Wybór był prosty...idę!

*Oczami Rossa*
( sobota, popołudnie)
Jestem w urzędzie już z jakąś godzinę. Nadal do mnie nie dociera w co ja się wpakowałem. Mogłem zostać w domu,  grać na gitarze, oglądać telewizję, ale nie! Genialny Ross musiał przyjść do urzędy i wpakować się w kłopoty!
Ale nie czas teraz na użalanie się nad sobą. Jestem tu, mogę pomóc mojemu kraju! Postaram się wypaść jak najlepiej. Gadam jakbym był już w wojsku,  a na razie stoję od godziny w gigantycznej kolejce i nie zapowiada się aby ruszyło się szybciej.
Przede mną stoi jakaś niska, drobna brunetka. "Jak taka drobna dziewczyna miałaby się odnaleźć w wojsku?!" - myślałem.
- Ej, mała. Co ty ty robisz? Nie pomyliłaś czasem kolejek? - jakiś chłopak ją zagadnął.
- Mała to może być twoja pała, a ja jestem niska. - ale go pojechała! Zaśmiałem się pod nosem. - A kolejka to do wojska. Kosmetyczka za rogiem po lewej jakbyś zapomniał. - no nie powiem, dziewczyna ma cięty język. Chłopaka chyba zatkało, bo nie odpowiedział już nic, tylko zaklnął pod nosem i odszedł. Wszyscy się na nią patrzyli, ale nikt nie miał odwagi się odezwać.
Po dłuższej chwili postanowiłem jednak zagadnąć.
- Wow. Masz cięty język. Nieźle go pojechałaś!
- Yyy... dzięki? - odpowiedziała nawet na mnie nie patrząc.
- Moi bracia z pewnością by cię polubili.
- Emm... nie sądzę. - powiedziała szorstko, dalej się nie od wracając.
- Czemu? Wydajesz się miła...- powiedziałem sarkastycznie z uśmiechem. Chwilę czekałem,  ale wreszcie brunetka na mnie spojrzała.
- Słuchaj! Stoimy w kolejce do wojska. Nie sądzę, aby zawieranie znajomości było dobrym pomysłem. Jeśli pomyślnie przejdziemy treningi, to wyjedziemy i będziemy walczyć. A jak to na wojnie bywa, można zginąć. A ja nie chcę być jak bomba. - skończyła mówić i odwróciła się. Szczerze mówiąc,  była na prawdę ładna, tak słodko marszczyła nosek jak na mnie krzyczała. Szkoda mi jej. Ma rację, na wojnę można zginąć, a jej śmierć nie byłaby wesołą nowiną. Nie rozumiałem tylko jednego...
- Bombą? - zapytałem, a ona odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami.
- Tak, nie chcę być bombą. Bo popatrz: jeśli się teraz zaprzyjaźnimy, a potem oboje zdamy test pomyślnie,  to oznacza, że wyjedziemy na wojnę, tak?
- No, tak... - "Ameryki nie odkryła"
- No właśnie! Jeśli jedno z nas zginęłoby, to drugiemu byłoby bardzo smutno. A ja jeśli zginę, chcę żeby jak najmniej osób cierpiało po mojej stracie. Bo straty zawsze muszą być małe. Po prostu nie chcę być bombą...
- Być bombą... - powtórzyłem. Brunetka dała mi jasno do zrozumienia, że nie chcę ze mną gadać,  jednak ha bardzo chciałem ją lepiej poznać.
- A możesz mu chociaż powiedzieć jak masz na imię? - zapytałem z nadzieją.
- Myślę, że nie będzie ci to potrzebne...- i znowu się odwróciła. Nie chciałem jednak odpuszczać.
- Ale jak kiedyś będę miał dzieci, to opowiem im na pewno o dzisiejszym dniu. I opowiem in o tobie, a nie chcę żebyś była tylko "tą brunetką", tylko brunetką z imieniem... - powiedziałem. Teraz to już byłem pewny,  że powie mi swoje imię. Odwróciła się do mnie,  spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:
- Jeżeli w ogóle dożyjesz... - powiedziała u weszła do pomieszczenia w którym odbywały się treningi.
Zaskoczyła tym mnie. Brunetka coraz bardziej mnie intrygowała. Chciałbym ją lepiej poznać. Taka piękna dziewczyna, a stara się do wojska. Dziwne...
Doszło do mnie nagle, że ta drobna brunetka otworzyła mi oczy. Nie zawałem sobie aż tak sprawy z tego, że moje szanse na przeżycie maleją w oczach. Mogę już nigdy nie zobaczyć rodziców, rodzeństwa, Aulis...

_______________________________
Hejka!
Wreszcie pojawił się rozdział 5! Wiem, wiem bardzo długo go nie było, ale zaraz wam wszystko powiem. Otuż ja zaczynam ferie dopiero w tym tygodniu i wszyscy nauczyciele chcieli zdążyć zrobić sprawdziany przed feriami. Wydaje się to dziwne, bo przecież jeszcze pół roku itp. Ale ja nie mam półrocz, mam trymestry... a drugi trymestr kończy się w połowie marca i nie ma już tak dużo czasu i trzeba niedługo oceny wystawiać. I musiałam po nocach siedzieć i się uczyć, ale teraz że ferie, a ja już nigdzie nie wyjeżdżam (już byłam) to rozdziały będą dodawane częściej.
Druga sprawa, to, że dodałam zakładki: Bohaterowie i Wasze Blogi. W pierwszej macie zdjęcia i krótkie opisy postaci, a w drugiej dawajcie linki do swoich blogów :D
A tak w ogóle to jak spędziliście, spędzacie, albo będziecie spędzać ferie? ;)
Piszcie swoje opinie w komentarzach :*
BlueBerry

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 4

*Oczami Rossa*
( Sobota, rano)
Nadszedł wreszcie tak długo wyczekiwany przeze mnie dzień,  sobota. Dezycja została już podjęta, idę. Nie wiem co mnie tam czeka, ale zawsze warto zobaczyć. Prawda? Obudziłem się jakoś o 9:00. Od razu wstałem z łóżka i poszedłem się ubrać.  Z szafy wyciągnąłem: ciemne jeansy, szarą bluzkę i czarną bluzę. Z wybranym kompletem ubrań poszedłem do łazienki. Wziąłem krótki prysznic, a następnie ubrałem się. Włosy jak zwykle ułożyłem w "artystyczny nieład". Gotowy zszedłem na dół, by zrobić sobie śniadanie. Na dole zostałem tylko Riker'a, mojego starszego brata. Nie był on nawet jeszcze ubrany.
- Młody, gdzie się wybierasz?- jako pierwszy rozpoczął rozmowę Riker.
- A może jakieś "dzień dobry"?- odpowiedziałem, nie mogłem mu powiedzieć gdzie idę, nie pościłby...
- A tu co? Lewą nogą wstałeś?- z uśmieszkiem powiedział Riker.
- Módl się lepiej żeby nie.
- Nie bądź taka agresywna, blondyczeczko- z szerokim uśmiechem powiedział mój kochany braciszek. Nie chcąc dłużej go słuchać, poszedłem do kuchni. Postanowiłem dzisiaj zrobić naleśniki. Kiedy tylko zdjąłem pierwszego naleśnika z patelni,  w kuchni pojawił się Riker.
- Ej, Rossiu! Zrobisz mi też naleśniki?- poprosił i zrobił "maślane oczka".
A ja, no cóż... zgodziłem się.
W połowie mojej pracy do kuchni weszła reszta rodzinki: mama, tata, Rydel, Rocky i Ryland.
- O, Rossy robi nam śniadanko!- zawołała mama.
- Nie mamo...- chciałem dokończyć, ale Delly mi przerwała.
- Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony!
- No właśnie,  nareszcie przejrzałeś na oczy, stary.- odpowiedział Rocky. I zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, wszyscy poszli do salonu i zostawili mnie samego
                         ***
Zbliżała się 14:00, więc zacząłem się zbierać. Rodzince powiedziałem, że idę na miasto,  więc nic nie mówili. Gdy wreszcie doszedłem do urzędu, zobaczyłem, że wiele osób przyszło. Wszedłem do środka, żeby się rozglądnąć. Na razie nie było niczego bardzo tajnego. Były tylko stoły,  które uginały się pod jedzeniem. Zjadłem kilka ciastek. Były nieziemsko pyszne!
Chciałem już wracać, jednak napotkałem pewien problem. Drzwi były zamknięte. Szarpałem się z nimi chwile, jednak nie dało to żadnych efektów. Podszedł do mnie ochroniarz u zapytał co ja wyprawiam. Wytłumaczyłem mu, że to nieporozumienie, że mnie tu nie powinno być, że ja chce wyjść. Jednak on odparł tylko, że już za późno. Odszedłem więc od drzwi i stanąłem razem z grupą innych ludzi. Stałem chwilę i przyglądałem się ludziom.
Nagle usłyszałem kobiecy głos z głośników.
- Chłopcy i dziewczęta, dziękuję za tak liczne przyjście w tak ważnej sprawie. Jak już wiecie niedługo nadejdą trudne dla nas czasy. Wojna zbliża się wielkimi krokami, a my nie możemy zwlekać. Dlatego już teraz rozpoczynamy nabór do wojska. Zapytacie czemu akurat wy, a nie dorośli? Otóż nasi naukowcy w najnowszych badaniach dowiedli, że młodzi ludzie mają większą skuteczność w walce, więcej siły,  wolniej się męczą, są sprytni, szybcy.  Te wszystkie cechy posiadają zwykli młodzi ludzie. A co by było gdyby ci ludzie byli utalentowani chociaż w jednej z tych rzeczy? Wygraną mielibyśmy wtedy pewną. Dlatego też nasi informatorzy poinformowali was, a nie innych o dzisiejszym spotkaniu, bo wykazywaliście największe predyspozycje. Wszystko było zaplanowane. Dlatego teraz udacie się na treningi sprawdzające, w kolejności alfabetycznej. Pragnę Wam też z całego serca podziękować,  że stawililiście się tu. Tak naprawdę dziękuję nie tylko ja, ale i cała Ameryka.-
"Boże, w co ja się wpakowałem?"
*Oczami Laury*
( Piątek, popołudnie)
Odwróciłam się i zobaczyła Jonathana.
- Pani Lauro, proszę nie płakać.
- Ohh... Jonathanie, tyle, że ja nie potrafię. Kocham go, kocham mamę,  a ich już nie ma i nie będzie...
- Pani Lauro, oni nie wrócą,  więc nie warto płakać. Wierzy pani w życie po śmierci?
- Tak, wierze.- odpowiedziałan niepewnie.
- To myśli pani, że oni by chcieli żeby pani płakała? Sądzę, że nie. Więc proszę nie płakać.
- Dziękuję Jonathanie za pocieszenie. Jednak czasami trzeba wyzwolić uczucia, dać ujście łzom...
- Ma pani rację, ale proszę pomyśleć. Oni są teraz w lepszym świecie. W świecie gdzie nie ma bólu,  głodu, zła... A pani na pewno kiedyś ich spotka, jestem tego pewien na 100 procent.
- Może masz racje, dziękuję.
- Pani Lauro, nie musi pani dziękować.
- Mów mi Laura.- powiedziałam z "uśmiechem".
- Ależ oczywiście pani, to znaczy Lauro. - powiedział lekko zakłopotany.
Siedzieliśmy chwile w ciszy,  po czym przypomniało mi się,  żeby go zapytać.
- Emm... Jonathanie,  poco tu przeszedłeś?
- A! No tak! Na śmierć zapomniałem!- biegał i krzyczał po całym pokoju. A ja? A ja się śmiałam. W końcu po jakiś 5 minutach się opanował.
- Zapomniałem Ci powiedzieć, że p. Smith prosił byś przyszła do jego gabinetu.- tak więc ruszyliśmy razem do gabinetu p. Smith'a. Po drodze śmieliśmy się i rozmawialiśmy. Jonathan to naprawdę miły chłopak. Myślę, że się z nim zaprzyjaźnie. Gdy dotarliśmy do gabinetu, pożegnałam się z Jonathanem i weszłam do pomieszczenia. P. Smith siedział za biurkiem.
- Lauro,  poprosiłem Cię tu bo mam do Ciebie dwie ważne sprawy. Pierwsza to miałaś dzisiaj mi powiedzieć czy zamieszkasz tutaj z pokoju twojego taty?
- Ja... jeszcze nie wiem. Nie rozmawiałam jeszcze z ciocią.
- Lauro, proszę! To bardzo ważne! Odpowiedz jakbyś chciała, a my skontaktujemy się z twoją ciocią i uzgodnimy wszystko.
"W sumie to tutaj mam wszystko, przyjaciela, pamiątki, jedzenie, ciepły pokój. Ciotka i tak mnie nie trawi, więc czemu nie zostać tutaj? " - myślałam
- No dobrze, mogę zostać.
- Super! A teraz druga sprawa. Czy zgodzisz się wziąść udział w treningach sprawdzających twoje umiejętności?
_______________________________
Hejka!
I kolejny rozdział napisany! Yeah! Mam nadzieje,  że wam się spodoba ;)
Trochę późno dodany, ale miałam tzw. lenia. No cóż to zapraszam do komentowania! :*
BlueBerry

wtorek, 13 stycznia 2015

Na razie bez rozdziału...


Hejka!!!

Jak po tytule widzicie, nie ma jeszcze rozdziału. Mam nadzieję, że pojawi się w weekend. 
Teraz usprawiedliwię się wam dlaczego nie było rozdziału w poprzednim tygodniu. Otóż miałam wyjazd w góry i nie miałam czasu nie tyle co wstawić, co napisać. Bardzo, bardzo was za to przepraszam!!
  
Jak już wiecie jest po świętach, nowym roku...a ja nie spytałam się was jak je spędziliście :) 
Pytam więc teraz: Jak spędziliście Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok?

Mam też do was jeszcze dwie sprawy: 
1. Bardzo dziekuje za wszystkie komentarze (C- Tobie szczególnie)! Ale mam też prośbę, by więcej osób komentowało posty, bo wtedy wiem, że mam dla kogo pisać. Oraz jak chcecie dodajcie obserwatora :*
2. Blog jest nowy i nie ma jeszcze dużo czytelników, więc proszę byście rozgłaszali go ;) Bardzo bym się cieszyła z nowych czytelników!

No cóż dziękuje jeszcze raz wszystkim za poprzedni rok i za to, że czytacie te moje wypociny :P

BlueBerry